Polska atrakcyjna inaczej. Dla Ukrainy

Władysław Tyrański


Po odpłynięciu miraży o Polsce-drugiej Japonii Wałęsy i Polsce-drugiej Irlandii Tuska przyjemnie usłyszeć o państwie, gdzie w publicznej debacie nad jego upadkiem pada hasło: zróbcie tak jak jest w Polsce. Jakie to państwo? Ukraina! O dzisiejszej Ukrainie opowiadał w krakowskim Klubie Wtorkowym (wtorek, 28 lutego 2012, „Imbir”, ul. św. Tomasza 35) Mykoła Riabczuk, wybitny ukraiński poeta, prozaik, krytyk literacki, publicysta, również permanentny opozycjonista. Już w latach 70. został wyrzucony z Politechniki Lwowskiej za poglądy, a potem w latach 80. z tego samego powodu z Instytutu Literackiego im. Maksyma Gorkiego w Moskwie. Mimo to, a może właśnie dlatego, dziś ma tytuł doktora teorii literatury, a w latach 90. był stypendystą i profesorem-gościem na kilku uniwersytetach amerykańskich.

Obraz Ukrainy wyłaniający się z przekazu Riabczuka nie napawa optymizmem. Według niego bezpowrotnie zaprzepaszczone zostało zwycięstwo pomarańczowej rewolucji z przełomu 2004 i 2005 roku. Wkrótce po niej rozpoczęła się „wojna na górze” między niedawnymi triumfatorami Wiktorem Juszczenko i Julią Tymoszenko. Ale nie była to wojna tylko między nimi, lecz wojna trójstronna – stroną trzecia była Moskwa. Tym ukraińska „wojna na górze” różniła się – zdaniem Riabczuka – od naszej, polskiej, czy rumuńskiej.

Dzisiaj obserwujemy jej efekt: kompletne, polityczne zobojętnienie Ukraińców, ułomne instytucje państwowe, pełnię władzy państwowej w ręku ugrupowania mającego zaledwie kilkanaście procent społecznego poparcia. Według Riabczuka Ukraińcy nie reagowali, gdy Wiktor Janukowycz po zwycięskich dla niego wyborach parlamentarnych w 2006 roku, będąc premierem, łamał ukraińską konstytucję. Doprowadziło to do kryzysu politycznego, w wyniku którego ówczesny prezydent Wiktor Juszczenko w 2007 roku rozwiązał ukraiński parlament i doprowadził do przedterminowych wyborów. Po nich premierem została Julia Tymoszenko, którą wkrótce ten sam Juszczenko oskarżył o zdradę interesów państwowych i działanie na rzecz Rosji. Dotrwała jednak na stanowisku premiera do wyborów prezydenckich w 2010 roku. Zwyciężył w nich Janukowycz, pokonując Tymoszenko i Juszczenkę. Po przejęciu władzy Janukowycz pozbył się rywalizującej z nim Tymoszenko. Została skazana w zeszłym roku na 7 lat więzienia za „nadużycie władzy”, gdy była premierem. Tym samym Tymoszenko została, jak na razie, wykluczona z wyborów parlamentarnych przypadających na Ukrainie w 2012 i 2017 roku oraz z wyborów prezydenckich w 2015 i nawet w 2020 roku, bo karą dodatkową jest dla niej utrata praw publicznych na 3 lata po obyciu kary więzienia.

Przyznać trzeba, że wobec takiej młocki nawoływanie przez Radosława Sikorskiego do dorżnięcia pisowskiej watahy w Polsce to zwykłe polityczne harce. Podobnie jak europejska ekipa Tuska zdaje się wręcz światowa wobec – zdaniem Riabczuka – zaściankowej, małostkowej i mściwej ekipy Janukowycza. Jej naczelną strategią jest utrzymanie się przy władzy z zaledwie 20-procentowym poparciem społecznym. Jest to możliwe dzięki odpowiednio zmienionej ordynacji wyborczej i nieustannemu rozbijaniu opozycji. W więzieniu znalazł się właśnie Jurij Łucenko, drugi po Tymoszenko tak rozpoznawalny działacz opozycji, skazany mniej więcej za to samo co ona na 4 lata więzienia.

Naród ukraiński – twierdzi Riabczuk – ma mentalność narodu postkolonialnego. Cechuje go bierność i niesamodzielność. Ukraińcy wzniecili wspaniałą pomarańczową rewolucję i zaraz potem pozwolili wszystko zepsuć wyłonionym w niej nowym przywódcom politycznym. Nastąpiła zdrada elit załatwiających własne interesy ponad głowami zwykłych ludzi. Powszechna jest zatruta symbioza polityki i biznesu. Naród pozostawiony sam sobie oczekuje dziś na jakieś cudowne wydobycie go z zapaści przez siły zewnętrzne. Jedni spodziewają się, że będzie to Moskwa, drudzy oczekują, że ocalenie nadejdzie z Brukseli. Co bardziej myślący postrzegani są jako osobnicy niespełna rozumu, ulegający złym poszeptom jednej lub drugiej obcej potęgi. Dominuje „realpolitik” – przeświadczenie, że niewiele zdziałać można przeciw wielkim tego świata.

Tym bardziej że Ukraińcy są narodem bez własnej historii. Najpierw zabrała im ją Rosja carska, a potem Rosja sowiecka. „Wy, Polacy – powiada Riabczuk – uczyliście się swojej historii, choćby zakłamanej. Ukraińcy mieli tylko historię Rosji i historię Związku Radzieckiego, gdzie przewijało się stałe pragnienie połączenia się ziem ukraińskich z Rosją lub oderwania ich od niej”. Kto opowiadał się za Rosją był przez nią asymilowany. Tak następowało wynaradawianie Ukraińców, którzy przejmowali imperialną mentalność rosyjską. Od tej pory stawali się urzędnikami, generałami, sekretarzami partii komunistycznej, wprzęgniętymi w mechanizm kolonialnego ucisku. Im samym było dobrze. Gorzej było ich rodakom, których pozbawiali poczucia podmiotowości. Z drugiej strony podsycali imperialną tożsamość samych Rosjan. Ma to nadal ogromne znaczenie. Stąd Zbigniew Brzeziński utrzymuje, że imperium rosyjskie nie jest możliwe bez Ukrainy.
Riabczuk nie ukrywa, że jest ukraińskim polonofilem. Jeszcze za czasów Związku Radzieckiego, w latach 70., nauczył się polskiego, czytając polskie gazety i oglądając polską telewizję w sowieckim Lwowie. PRL-owskie gazety, telewizja i radio dostępne wtedy za naszą wschodnią granicą umożliwiały Ukraińcom jakiś kontakt z zachodnią kulturą. Gorliwie korzystali z tego ludzie nią zainteresowani. To już jednak historia. „Teraz – mówi Riabczuk – Polska jest dla Ukrainy atrakcyjna inaczej. Pokazuje się ją jako kraj sukcesu, kraj, który skutecznie sam potrafił się zmienić”. Polacy są wysoko notowani w sondażach badających, kogo Ukraińcy lubią najbardziej. Zajmujemy piąte miejsce po Rosjanach, Białorusinach, Żydach i Ukraińcach z USA. W polskich sondażach Ukraińcy zajmują o wiele niższą pozycję.

Chyba nie bez powodu, bo mamy, niestety, zadawnione sąsiedzkie porachunki. W ciągu ostatnich lat odżyła u nas pamięć okrutnych mordów na Polakach dokonanych przez Ukraińców na Wołyniu w 1943 roku. Choć mówimy już pełnym głosem o tych sprawach, ciągle są oznaki wyciszania ich ze strony polskiej w imię przyszłych, dobrosąsiedzkich stosunków. Zarzut taki formułowano nawet pod adresem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Riabczuk nie boi się nazwać tych mordów ludobójstwem. Dodaje jednak małe „ale” – my też musimy uznać jakąś swoją winę, nie równoważną oczywiście skali popełnionego przez Ukraińców ludobójstwa. Jednak my także kolonizowaliśmy Ukrainę – argumentuje Riabczuk – dając odczuć jego narodowi kolonizatorską butę.

Mimo wszystko cieszą pochlebne opinie Riabczuka o obecnej Polsce, gdy porównuje ją z ojczystą Ukrainą. Nie popadajmy jednak w zbytnią euforię. I u Polaków można bowiem zdiagnozować syndrom narodu postkolonialnego. Zainteresowanych odsyłam do tekstów Rafała Ziemkiewicza. I u nas partia rządząca che utrzymać się u władzy za wszelką cenę. Współczujmy Julii Tymoszenko, ale pamiętajmy, że i nam, po wygranych przez PiS wyborach, przyjdzie może sądzić za nadużycie władzy obecnego wicepremiera (umowa gazowa z Rosją), a może i samego premiera (katastrofa smoleńska). Jak udowodnimy wtedy, że nie jest to akt czystej politycznej zemsty?

 


drewniane okna pasywne i energooszczędne

panele elewacyjne

13 grudnia, stan wojenny w małopolsce i świętokrzyskim