„Przepustowość lustracyjna” jest ciągle za mała

Władysław Tyrański

  Ocalony szczęśliwie po katastrofie smoleńskiej, teraz może zginąć. Kto taki? Instytut Pamięci Narodowej. O najnowszych perypetiach IPN opowiadał w krakowskim Klubie Wtorkowym (wtorek, 13 marca 2012, „Imbir”, ul. św. Tomasza 35) Antoni Dudek, historyk, wieloletni pracownik Instytutu, były doradca prezesa Janusza Kurtyki, obecnie członek Rady Instytutu powołanej przez  Sejm w 2011 roku. Dudek zasłużył też w pełni na miano historyka IPN, ale absolutnie nie w znaczeniu, jakie nadają temu określeniu media przychylne rządowi Tuska i poplecznicy Wałęsy, tj. młokosa wyciągającego z esbeckich teczek jakieś kserokopie lub fałszywki, żeby rozpowszechniać tak zdobyte, plugawe wiadomości o znanych ludziach, zupełnie bez zrozumienia, jak kiedyś było, a zwłaszcza że wszyscy byliśmy wtedy umoczeni. Nic z tych rzeczy. Historykiem IPN czyni Dudka ostatnio wydana jego książka „Instytut. Osobista historia IPN”.

Dwa bardzo poważne zagrożenia dla IPN to, zdaniem Dudka, możliwa jego eksmisja „na bruk” z dotychczasowej, warszawskiej siedziby oraz paląca potrzeba nowelizacji ustawy regulującej jego działalność.

Budynek przy ul. Towarowej 28 w Warszawie IPN otrzymał w użytkowanie w 2001 roku. Jego właścicielem pozostał jednak RUCH SA, wtedy spółka skarbu państwa. W 2010 roku skarb państwa sprzedał swoje udziały w RUCHU na rzecz Lurena Investments B.V. należącej do światowej organizacji inwestycyjnej Eton Park Capital Management, zarządzającej aktywami o wartości ok. 13 mld USD i angażującej się – jak napisano na portalu – w inwestycje o ponadprzeciętnym zwrocie osiąganym w perspektywie kilkuletniej. Sprzedając RUCH takiej firmie, której sama charakterystyka wywołuje u zwykłego śmiertelnika gęsią skórkę, urzędnicy ministerstwa skarbu nie zauważyli, że jedna ze sprzedawanych w „pakiecie prywatyzacyjnym” nieruchomości użytkowana jest przez państwową instytucję budżetową. W efekcie nowy właściciel oferuje teraz Instytutowi wykupienie budynku, oczywiście za odpowiednie pieniądze – dodajmy konsekwentnie – o ponadprzeciętnym zwrocie osiąganym w perspektywie kilkuletniej. Skąd IPN ma na to wziąć – nie wiadomo. A to  całkiem racjonalny argument za jego likwidacją.

„Gdyby sprawa własności siedziby IPN – mówi Dudek – zaistniała przed ostateczną prywatyzacją RUCHU, można by było wyłączyć budynek z transakcji albo dać za niego inną nieruchomość skarbu państwa. A teraz sądzenie się o niego z potężnym, zagranicznym inwestorem, to niemal pewna przegrana.” I, niestety, w tej sytuacji sam nie czuje się bez winy. Za największą swoją porażkę w IPN uznał Dudek nienagłośnienie tej sprawy w 2010 roku, gdy od marca do listopada RUCH prywatyzowano, a Instytut przez ponad rok pozbawiony był prezesa po tragicznej śmierci Janusza Kurtyki w katastrofie smoleńskiej.

Drugie zagrożenie dla dalszego istnienia Instytutu to, zdaniem Dudka, konieczność nowelizacji ustawy o IPN. Bo jeśli IPN znajdzie się w Sejmie, to staraniem niektórych posłów może już z niego nie wyjść, czyli zostać przy okazji zlikwidowany. Mimo takich obaw przygotowany został projekt nowelizacji ustawy o IPN możliwy do wniesienia pod obrady Sejmu przy jakiejś okazji, np. w związku z planowanymi zamianami przepisów dotyczących prokuratury. Najważniejsze postulowane zmiany to stworzenie mechanizmu stopniowej redukcji liczby prokuratorów Komisji Ścigania, uproszczenie dostępu do akt (udostępnianie podobne jak w innych archiwach państwowych), możliwość finansowania przez Radę Instytutu badań nad najnowszą historią Polski przez podmioty zewnętrzne (przepis w obecnej ustawie o IPN jest sprzeczny z ustawą o finansach publicznych), przyznanie prezesowi IPN prawa do inicjowania procesu wyłączania dokumentów ze zbioru zastrzeżonego (dziś mają to uprawnienie tylko szefowie służb).
O ile więc IPN nie będzie pozbawiony siedziby i nie zlikwiduje go Sejm, nastąpi dalsza normalizacja jego pracy. Odbywa się ona w czterech pionach: archiwalnym, śledczym, edukacyjnym i lustracyjnym.

Pion archiwalny nadal porządkował będzie blisko 90 km akt. Łatwiej będzie coś w nich znaleźć, ale nie należy się spodziewać jakichś nadzwyczajnych rewelacji. „Nie ma już czego wynosić z IPN – powiedział Dudek – bo dokumenty są legalnie udostępniane”. Jakąś niespodzianką mogą być ewentualnie, jak to ujął, „sprywatyzowane dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy”, które niespodziewanie wyjdą na jaw.

Postępować ma „wygaszanie” pionu śledczego. Nie będzie pracy aż dla stu prokuratorów zatrudnionych w IPN, bo już za kilka lat, czyli w 2020 roku, przedawnią się zbrodnie komunistyczne, a ścigane będą jedynie zbrodnie przewino ludzkości. Chodzi więc o to, żeby prokuratorzy zbędni w IPN mogli przejść do innych prokuratur. Niestety, nie przewiduje tego ustawa o IPN, stąd pilna potrzeba jej zmiany w tym punkcie. Pion śledczy, najostrzej krytykowany prze wrogów IPN, może pochwalić się ponad stu wyrokami za popełnione zbrodnie komunistyczne. Wynik ten może nie jest imponujący, ale pamiętać trzeba, że przez całe lata 90. zapadło zaledwie kilka takich wyroków.

Prokuratorzy z IPN nie byli jednak w stanie wyśledzić sprawców ponad stu zabójstw dokonanych w czasach PRL przez tzw. nieznanych sprawców na ludziach antykomunistycznej opozycji, których nazwiska znalazły się w raporcie „komisji Rokity” z września 1991 roku. Zadanie okazało się niewykonalne, mimo że według ustaleń komisji spośród 122 niewyjaśnionych przypadków zgonów działaczy opozycji, aż 88 miało bezpośredni związek z działalnością funkcjonariuszy PRL-owskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Komisja ustaliła też nazwiska ok. 100 funkcjonariuszy MSW i urzędników prokuratury podejrzanych o przestępstwa związane z 91 przypadkami zgonów. Ani jeden z tych podejrzanych nie został pociągnięty do odpowiedzialności.
Dudek tłumaczy to banalnymi okolicznościami: skazać można na podstawie dowodów z dokumentów albo zeznań świadków. Sprawcy zbrodni komunistycznych nie dokumentowali jednak swych kryminalnych wyczynów, rozkazów na piśmie nie dostawali, dbali też o to, żeby nie pozostawiać świadków. Ale szansa była, kiedy po 1989 roku skłonni byli ze strachu o swój los donosić na siebie do nowej władzy. Jednak władza ta nie była skora do słuchania tych donosów. Żaden złoczyńca przedwcześnie nie pękł, a po upływie kilku lat poczuli się już zupełnie bezpieczni i nietykalni. Dzisiaj ściga się jakiegoś naczelnika-niezgułę, który był tak tępy, że dał swemu zwierzchnikowi dokładne liczbowe sprawozdanie (a to jakimś cudem nie zostało spalone) ze zwykłych w tamtym czasie czynności nękających, jak przebicie opon w samochodzie figuranta, telefony nękające do jego żony, anonimy do znajomych. Tylko dzięki przechwyceniu przez prokuratorów IPN takiego twardego dowodu niezgułę z SB dopadnie wymiar sprawiedliwości III RP, skazując go na jakąś śmieszną karę. Zaś jego normalni koledzy od mokrej roboty obawiać się już nie mają czego.

Cieszyć może, że po cichu ale konsekwentnie prowadzona działalność edukacyjna IPN przeorała – według Dudka – świadomość społeczną. Zaistniała grupa „historyków IPN”, która mimo pogardliwego traktowania przez prorządową propagandę, o czym było na początku, skutecznie przebija się do Polaków z niezafałszowaną narracją historyczną.

Równie cicha praca trwa w pionie lustracyjnym IPN. Sprawdza się rocznie 5 tys. oświadczeń lustracyjnych ludzi pełniących funkcje publiczne. „Lustracja – twierdzi Dudek – sieje spustoszenie w małych ośrodkach. Kłamcami lustracyjnymi uznani zostają wójtowie, burmistrzowie, radni. Nie interesują się nimi ogólnokrajowe media, dlatego o tym się nie słyszy poza miejscem ich zamieszkania.”

Nie zmienia to faktu, że „przepustowość lustracyjna” IPN jest za mała. Narosła bowiem góra 200 tys. oświadczeń do sprawdzenia. A na dodatek ustawa nakazuje sprawdzanie wszystkich oświadczeń złożonych, a więc i tych pochodzących od kandydatów, którzy ostatecznie nie zostali wybrani. Zmienić ma to przygotowywana nowelizacja ustawy o IPN.

Wydaje się, mówi Dudek, że apogeum zainteresowania lustracją mamy już za sobą. Dodam, że jej bilans budzi oczywiste rozczarowanie. W potocznym przekonaniu Polaków tajni współpracownicy komunistycznej Służby Bezpieczeństwa pełnią nadal ważne funkcje publiczne. Ale funkcje jeszcze ważniejsze zajmują ich dawni oficerowie prowadzący. I to w kraju, w którym rzekomo obalono komunizm. Zawiodła w tym względzie także instytucja dotąd najbardziej godna zaufania – Kościół. Nie jest on instytucją państwową, dlatego księża nie podlegali obowiązkowi lustracji. Ale mogli poddać się jej sami. Powołano w końcu pod naciskiem opinii publicznej kościelne komisje lustracyjne. W 2009 roku ogłoszono, że jako TW zarejestrowanych było 16 biskupów. I na tym koniec. Nie dowiedzieliśmy się kto, co i dlaczego. Polski Kościół uznał sprawę za zamkniętą. Czy katolicy mogą być tym rozczarowani. Mogą, jak i ja sam – potwierdza z przekonaniem Dudek.

 


drewniane okna pasywne i energooszczędne

panele elewacyjne

13 grudnia, stan wojenny w małopolsce i świętokrzyskim