Radio Wolna Europa nie znalazło słuchaczy w wolnej Polsce

Władysław Tyrański

Przez całe dziesięciolecia tzw. Polski Ludowej środki masowego przekazu były częścią „frontu ideologicznego”, gdzie panowała niepodzielnie cenzura prewencyjna wspomagana blokadą informacji z zagranicy. Toteż poważnym aktem dywersyjnym we wrogim obozie było utworzenie przez Amerykanów w 1949 roku Radia Wolna Europa – radiostacji nadającej dla słuchaczy zza „żelaznej kurtyny”, tj. obywateli państw Europy środkowej i wschodniej. Od 3 maja 1952 roku zaczęła nadawać z Monachium, w ówczesnej Republice Federalnej Niemiec, sekcja polska RWE – Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. Witold Pronobis, gość krakowskiego Klubu Wtorkowego, doktor historii, w latach 1982-90 pracownik tej rozgłośni, opowiadał o walce tajnych służb bloku wschodniego ze „szczekaczką z Monachium” – jak PRL-owska propaganda nazywała wtedy RWE.

Na początku lat 50. za słuchanie tejże szczekaczki można było trafić do więzienia (w sądach wojskowych zapadały wyroki 2-3 lat więzienia „za szerzenie wrogiej propagandy”). Przestępstwo słuchania można było wykryć, bo nie dało się odbierać Wolnej Europy dyskretnie. Głos z anteny mieszał się i z trudem przebijał przez warkot wywoływany przez zagłuszarki – specjalne sowieckie i polskie nadajniki zakłócające sygnał radiowy emitowany z Monachium. Tak było w siermiężnych gomułkowskich czasach. Za Gierka było już bardziej kolorowo: warkot zastąpiła muzyka – utwory kompozytorów z krajów zachodnich i socjalistycznych (oprócz ZSRR). Trzeba było odbiornik pogłaśniać, żeby ze wspomnianego warkotu, przypominającego traktor podczas orki, lub nachalnej muzyki, wyłowić słowa. Ale jakże piękne bywały chwile, gdy  przez cienkie ściany działowe blokowisk, a w upalne, letnie wieczory także przez otwarte okna, snuł się po kraju ów niezapomniany dźwięk orki dowodzący, że Polacy łatwo nie zasypiają. Pamiętam to uczucie, zawłaszcza z pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. Niosło wówczas po Krakowie Wolną Europą, oj niosło.

W dobie Internetu z rozrzewnieniem wspomina się tamte czasy. Bo cóż to była na przykład wspomniana cenzura prewencyjna? To była cenzura przed publikacją wprowadzona w PRL w miejsce przedwojennej cenzury represyjnej – po publikacji. Różnica dość istotna. Za sanacji konfiskowano tekst już wydrukowany (wraz z całym nakładem gazety), za socjalizmu konfiskowano tekst przed drukiem. I słusznie – po co marnować cały nakład? Powstał do tego wielki urząd (kontroli prasy, publikacji i widowisk) do czytania, słuchania i oglądania tego, co miało być skierowane do rozpowszechniania. Wszystko, co się ukazywało, musiało być wcześniej opieczętowane urzędową pieczęcią potwierdzającą zgodę na rozpowszechnianie. Nazywało się to w cenzorskim żargonie „zwolnieniem do publikacji”, zgodnie z fundamentalnym założeniem komunistycznej władzy, że każde słowo, dźwięk czy obraz przeznaczone do rozpowszechnienia, zaraz po zaistnieniu, podlega urzędowemu „zatrzymaniu”. Poeta, dziennikarz, malarz, grafik, scenarzysta, piosenkarz, reżyser, naukowiec udawali się zatem do „urzędu” ze swoim świeżutkim dziełem, by je „zwolnić”,. „Zwolnieniu” podlegały zarówno kabaretowe kuplety, jak i dysertacje naukowe z całostronicowymi wzorami matematycznymi. A widowiska (kabarety, spektakle teatralne, filmy, pokazy, wystawy) „zwalniane” były podwójnie – pierwszy raz na etapie scenariusza, a po raz drugi po jego zrealizowaniu.

Cenzor wydłubywał z tych dzieł niesłuszne słowa, obrazy i dźwięki – nomen omen centrala urzędu cenzury w Warszawie mieściła się przy ul. Mysiej. Jej urzędnik kierował się w swej pracy szczegółowymi wytycznymi zgromadzonymi w opasłej „Księdze zapisów i zaleceń”. Księgę taką wywiózł na Zachód i opublikował w 1977 roku krakowski cenzor Tomasz Strzyżewski. Księga zapisów uzupełniana była „Przeglądem Ingerencji”, czyli biuletynami dziennymi, dwutygodniowymi, miesięcznymi i kwartalnymi z tekstami niedopuszczonymi do druku. A na dodatek, żeby urzędnik cenzury był wystarczająco elastyczny, otrzymywał także „Wykaz zbędnych interwencji”, czyli teksty zdjęte przez cenzorów nadgorliwców. Dopuszczalne dla władzy było pięć ingerencji rocznie w teksty jednego autora. Potem zaczynały się wobec niego szykany. Najboleśniejszy był zakaz publikacji i pojawiania się środkach masowego przekazu, co oznaczało, że nie mogło ukazać się żadne dzieło trefnego autora oraz najmniejsza wzmianka o nim. W realu człowiek pozostawał żywy, ale wirtualnie jakby nigdy nie istniał. Ot, taki wkład komunistów do dziejów komunikowania masowego. Publikowanie za granicą (zachodnią) bez zgody władzy traktowano jako akt zdrady kraju, a pracę na miejscu dla zachodnich wydawnictw czy „wrażych” radiostacji jako akt dezercji. Owymi  zdrajcami i dezerterami zajmowały się odpowiednie służby. Pronobis przedstawił długą listę pracowników i współpracowników RWE, którzy stali się żywym celem dla wiadomych resortów w Sowietach i innych krajach obozu. Odnotowano liczne porwania i ciężkie pobicia. Jest na tej liście również kilka ofiar śmiertelnych, wśród nich ofiara najgłośniejsza, bułgarski pisarz Georgi Markow, zamordowany w 1978 roku w Londynie przez bułgarski wywiad sławną „bułgarską parasolką”, którą faktycznie skonstruowało KGB – w szpicu parasola umieszczono napełnioną trucizną woskową kulkę, która wystrzeliwana przez specjalny mechanizm dostawała się pod skórę ofiary. Po pewnym czasie wosk się rozpuszczał i uwalniał śmiercionośną rycynę, truciznę 100-krotnie silniejszą od cyjanku potasu.

W 1981 roku obiektem bombowego zamachu stała się siedziba RWE w Monachium. Akcją spoza Niemiec kierował Wenezuelczyk Ilich Ramírez Sánchez, pseudonim Carlos, zwany też Szakalem, dziś najsłynniejszy terrorysta świata, skazany i odsiadujący wyrok podwójnego dożywocia we Francji. Twierdzi Pronobis, że Sánchez dostał za swoją robotę od zleceniodawcy zamachu, rumuńskiego przywódcy partii i państwa Nicolae Ceausescu, milion dolarów.

Jest w tej sprawie także wątek polski. Carlos był w latach 70. szkolony w PRL przez Ludowe Wojsko Polskie. Przed zamachem na siedzibę RWE przybył ponownie do Polski, gdzie odebrał plany budynku rozgłośni. Były one na tyle przydatne, że ładunki wybuchowe naruszyły konstrukcję budynku. Ale w zamachu nikt nie zginął, byli ranni, sekcja polska RWE przerwała nadawanie programu zaledwie na pół godziny. Mówi Pronobis, że w 1997 roku RWE odkupiło od agenta Securitate, rumuńskiej bezpieki, dokumentację zamachu, potwierdzającą wizytę Carlosa w Warszawie i dostarczenie mu planów budynku RWE. W Polsce nie odnalazł żadnych dokumentów na ten temat – zostały spalone.

W czerwcu 1990 roku Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa otworzyła swoje biuro w Warszawie, a zakończyła działalność w czerwcu 1994 roku, choć Radio Wolna Europa, od 1995 roku z siedzibą w Pradze, działa do dziś, nadając w 28 językach. Nie udała się próba reaktywacji Rozgłośni Polskiej RWE w formule całkiem nowego radia pod nazwą RWE Inc. Nie znalazło ono słuchaczy w Wolnej Polsce. Również byłym dziennikarzom sekcji polskiej, obdarzanym w kraju komplementami podczas uroczystości rocznicowych na cześć RWE, mimo ich wielkich zasług, nie udało się wejść do redakcji krajowych mediów. Pronobis do dziś czuje zawód z tego powodu. Nie on jeden. W III RP w podobnej sytuacji znaleźli się dziennikarze krajowych pism podziemnych, gdy rząd Mazowieckiego prywatyzując PRL-owskie gazety, zaczął przydzielać je lekką ręką starym wyjadaczom.

Gazety nowo powstałe musiały ciężko zapracować na swe zaistnienie na rynku czytelniczym. Póki co, Czas Krakowski, dziennik o podziemnym rodowodzie, w którym wówczas pracowałem, zgodnie dzielił do kwietnia 1990 roku lokal redakcyjny z dogorywającą krakowską cenzurą. Rząd Mazowieckiego nie spieszył się bowiem z likwidacją tego filaru komunistycznego ustroju. Wyczekał z tym aż do kwietnia 1990 roku. Podobno na poważnie rozważano pozostawienie urzędu, któremu przydzielono by stare zadania w nowych realiach społeczno-politycznych. Po niemal roku od upadku Polski Ludowej i ogłoszeniu przez rząd Mazowieckiego wolności prasy, redakcja Czasu zobowiązana była do przedkładania cenzurze wszystkich drukowanych tekstów „do zwolnienia”. Pociechą było to, że nie miała daleko – dosłownie przez ścianę.

Maj tego roku ogłoszony został przez Senat RP Miesiącem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa – w 60 rocznicę jej powstania. To kolejna okazja, aby na forum publicznym padły rytualne wypowiedzi o „głosie  wolnej  Polski  odzywającym  się z zagranicy” przygotowującym nas „do wolności, która przyszła w roku 1989, i do nowych zasad współżycia międzynarodowego, według których działamy dziś w ramach Unii Europejskiej i Przymierza Północnoatlantyckiego”. Pronobis nie tai jednak żalu i rozczarowania obrotem spraw w kraju. Sam poniósł też porażkę osobistą. W 1997 roku kupił zrujnowane, popegeerowskie gospodarstwo rolne w Marwicach k. Gorzowa Wielkopolskiego. Po odnowieniu urządził tam Ośrodek Spotkań i Dialogu Ponadgranicznego (z Niemcami). Po 10 latach porzucił to przedsięwzięcie, a zadecydował o tym – jak sam pisze na swojej stronie internetowej – „wrogi, nikczemny nawet stosunek władz gminy Lubiszyn, z jej aktualnym wójtem Tadeuszem Piotrowskim, byłym oficerem Ludowego Wojska Polskiego”.(relacja filmowa link–»)


Władysław Tyrański

 


drewniane okna pasywne i energooszczędne

panele elewacyjne

13 grudnia, stan wojenny w małopolsce i świętokrzyskim