Władysław Tyrański Do smutnej anegdoty o wolnej Polsce przechodzi fakt, że jedynym skazanym za
stan wojenny i uwięzionym z tego powodu jest weteran antykomunistycznej
opozycji w PRL Adam Słomka. Tenże został 12 stycznia 2012 roku ukarany 14
dniami pozbawienia wolności za „naruszenie powagi i porządku czynności
sądowych” przed ogłoszeniem wyroku przez Sąd Okręgowy w Warszawie w sprawie
autorów stanu wojennego. Karę odsiedział w areszcie przy Rakowieckiej w
Warszawie, tym samym, do którego trafił przed 30 laty jako 18-letni chłopak
za działalność antypaństwową w czasie stanu wojennego. Słomka był gościem
krakowskiego Klubu Wtorkowego (wtorek, 20 marca 2012, „Imbir”, ul. św.
Tomasza 35), gdzie opowiadał o swojej akcji naprawiania polskiego wymiaru
sprawiedliwości.
Mówiąc po ludzku, Słomka siedział – jak to sam przedstawia – za wypędzenie
zdegenerowanego sądu z sali rozpraw, gdzie miał być ogłoszony wyrok na
generała Czesława Kiszczaka – zaledwie dwa lata więzienia w zawieszeniu na
pięć lat. Niczym Jezus wypędzający handlarzy ze świątyni, Słomka wdarł się
za stół sędziowski, zanim usadowili się tam sędziowie, a następnie lżył ich
za sprzeniewierzenie się sprawiedliwości. Gdy został wyprowadzony siłą przez
policję, wrócił z powrotem na salę rozpraw, gdzie kontynuował wraz z innymi
rzucanie obelg, jak „hańba”, „mordercy” i „sąd pod sąd”. Na te słowa
sędziowie opuścili salę, a wyrok ogłosili w sali innej i bez publiczności.
Teraz Słomka wzywa Polaków, aby za jego przykładem, w ten sam sposób zrobili
porządek z wymiarem sprawiedliwości. Trzeba się skrzyknąć – mówi – wytypować
jakiś zamataczony proces sądowy, a następnie wygnać sędziów z sali rozpraw.
Zawsze – według niego – znajdzie się jakiś ochotnik do odsiadki. Już teraz
jeden z jego kolegów ukarany w podobnej sprawie poprosił sąd o zamianę kary
grzywny na karę aresztu. Nie omieszkał równocześnie powiadomić o tym media.
Pytanie tylko, na ile sposób ten okazać się może skuteczny. Bo pozostając
przy biblijnym przykładzie bezczeszczenie jerozolimskiej świątyni odbywało
się przecież nie bez cichej zgody modlących się w niej wyznawców. I my też
jakoś milcząco godzimy się na gwałcenie sprawiedliwości, przyjmując mimo
wszystko do wiadomości wyroki sądów wolnej Polski wołające o pomstę do
nieba, jak choćby ten na Kiszczaka, niewspółmiernie niski do winy
oskarżonego, a w dodatku wydany 30 lat po popełnieniu przez niego
przestępstwa i 20 lat po objęciu ściganiem komunistycznej zbrodni, jakiej
się dopuścił. Co więcej, Słomka budzić może nawet niechęć tzw. ogółu,
występując jako jedyny sprawiedliwy sprzeciwiający się ogólnej niemożności
ukarania winnych. Czy w takiej sytuacji pociągnie za sobą tenże ogół? Można
wątpić. Na razie jednak, jak widać, liczy tylko na innych, podobnych mu
sprawiedliwych.
A jego racje są naprawdę mocne, bo stan sędziowski obecnej, rzekomo wolnej
Polski, nawet nie próbował wydobyć się z PRL-owskiego, zawodowego upadku,
gdy wyroki ferowane były tylko formalnie przez „niezawisłych” sędziów, a tak
naprawdę przez władzę, która podsuwała je sędziom, działając zwykle przez
swoje „służby”. Zasadnicza zmiana nastąpić powinna w 1989 roku, po oddaniu
władzy przez komunistów. Wtedy jednak w obozie Solidarności zwyciężyła
dziecinnie naiwna idea samooczyszczenia się środowiska sędziowskiego
forsowana przez Adama Strzembosza, w latach 1990-98 Pierwszego Prezesa Sądu
Najwyższego, zasłużonego działacza podziemnej Solidarności.
W efekcie ta grupa zawodowa nie została dotknięta jakąkolwiek lustracją
obejmującą w zróżnicowanym zakresie dawnych funkcjonariuszy państwowych
komunistycznego reżimu. Sędziowie dorównali pod tym względem jedynie
nieistniejącym już Wojskowym Służbom Informacyjnym. Co więcej, uznali, że
ich niezawisłość jest bezgraniczna, co usankcjonował swoimi
rozstrzygnięciami Sąd Najwyższy. Orzekł on w uchwale z 2010 roku, że nie
podlegają żadnej odpowiedzialności sędziowie, którzy skazywali ludzi za
naruszenie w dniach 13-16 grudnia 1981 dekretu Rady Państwa o stanie
wojennym, a robili to na podstawie tekstu dekretu opublikowanego w Trybunie
Ludu, organie Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Tak opublikowany dekret nie miał żadnej mocy prawnej, bo nabrał jej dopiero
w momencie publikacji w Dzienniku Ustaw 17 grudnia 1981. Mimo to Sąd
Najwyższy orzekł, że dekret można było egzekwować z mocą wsteczną, bo… nie
było ustawowego obowiązku jego nieegzekwowania. Zdaniem sędziów SN takiego
obowiązku nie narzucał ratyfikowany przez PRL Międzynarodowy Pakt Praw
Obywatelskich i Politycznych zakazujący tzw. retroaktywności w skazywaniu,
ponieważ „nigdy nie przetworzono tego międzynarodowego zobowiązania na akty
ustawowe”.
Ci sami sędziowie uznali też, że ponieważ w PRL nie było kontroli
konstytucyjności ustaw, wobec czego sądy takiej kontroli robić nie mogły,
nawet jeśli ustawy naruszały zasadę niedziałania prawa wstecz. Krótko
mówiąc, sądy nie mogły zwalczać bezprawia, bo nie było organu, który by to
bezprawie orzekał. Sądom w PRL nie wystarczały przepisy zawarte w ówczesnej
konstytucji, zgodnie z którą Rada Państwa mogła wydawać dekrety wyłącznie w
okresach między sesjami Sejmu, a w tym czasie trwała III sesja Sejmu VIII
kadencji.
I mimo że Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 16 marca 2011 roku orzekł, że
dekret o stanie wojennym oraz dekret o postępowaniach szczególnych w
sprawach o przestępstwa i wykroczenia w czasie obowiązywania stanu wojennego
są niezgodne z art. 7 Konstytucji RP w związku z art. 31 ust. 1 Konstytucji
PRL z dnia 22 lipca 1952 roku oraz z art. 15 ust. 1 Międzynarodowego Paktu
Praw Osobistych i Politycznych, sędziowie, którzy skazywali z tych dekretów
nie mogą być teraz pociągnięci do odpowiedzialności, nawet gdy dekret jako
akt prawny nie istniał do momentu opublikowania go z czterodniowym
poślizgiem w Dzienniku Ustaw, a był podstawą prawną wyroku skazującego.
Gwarantuje im to wspomniana wcześniej uchwała Sądu Najwyższego. Słomka
skomentował to stwierdzając, że według Sądu Najwyższego nadgorliwi sędziowie
nie zasługują na ukaranie, bo działali… w dobrej wierze.
Owa dobra wiara króluje w polskim sądownictwie do dziś. Oznacza to, że
okrągłostołowy układ gwarantujący sędziom niemal boską władzę sądzenia może
liczyć w zamian na słuszne wyroki dla jego nieprzyjaciół. Mamy więc serię
skazujących wyroków za rozpowszechnianie przez pisarzy, publicystów i
historyków nieprawdziwych informacji o Michniku i Wałęsie. Zdaniem Słomki
takie wyroki gwarantuje ustawa o ustroju sądów powszechnych sankcjonująca
zasadę przydzielania spraw sędziom przez prezesa sądu, a nie przez
losowanie. Wystarczy zatem, że prezes ma jednego usłużnego sędziego, żeby
kreować właściwe wyroki w najbardziej delikatnych sprawach.
Godny uwagi jest też familiaryzm polskiego sądownictwa. Od dawna wiadomo, że
do tego zawodu wchodzi się drogą kooptacji. Decydują więzy krwi, a w dalszej
kolejności pokrewieństwo ideowe. To m.in. sprawia, że w środowisku
sędziowskim działa niezawodny mechanizm dziedziczenia społecznego – z
pokolenia na pokolenie przekazywane są fundamentalne zasady wykonywania
zawodu. Nie ma więc – zdaniem Słomki – szans na to, żeby udał się „wariant
biologiczny” naprawy polskiego sądownictwa, czyli zmiana po wymarciu
obecnego PRL-owskiego pokolenia seniorów. Potrafiło ono bowiem zaszczepić
już swym młodszym następcom wierność ideałom tamtej epoki. Niezbędna jest
zatem radykalna zmiana ustrojowa – apeluje Słomka – wprowadzenie ławy
przysięgłych i obieralności prokuratorów. Ale czy da się to osiągnąć
przez masowe wypędzanie zdeprawowanych sędziów z sali obrad? Zdaje się, że
wypowiadając się w tych sprawach Słomka więcej mówi o nas samych niż o
naszych sądach. Władysław Tyrański
|