Nad zieloną wyspę Tuska nadciągają głodowe emerytury

Władysław Tyrański

Na liczniku Balcerowicza mamy już prawie 800 mld długu publicznego. To pieniądze, które trzeba oddać bankom (kredyty) i nabywcom polskich obligacji. Ale to zdecydowanie nie wszystko co wisi nad naszymi głowami. Jest jeszcze ponad 2 biliony złotych, które powinny się znaleźć dla polskich przyszłych emerytów. Tyle pieniędzy potrzeba, żeby w przyszłości dać emerytury wszystkim pracującym obecnie Polakom.

Według Cezarego Mecha, byłego wiceministra finansów i byłego doradcy prezesa NBP Sławomira Skrzypka, obecnie prezesa Agencji Ratingu Społecznego, gościa krakowskiego Klubu Wtorkowego (wtorek 17 stycznia 2012), publiczny dług „emerytalny” przyrasta o 100 mld rocznie. „Ów dług nie jest nigdzie zapisywany – powiedział Mech – co pokazuje, że dzisiejsze państwo polskie nie poczuwa się do jego spłaty”. A co wtedy? Po prostu zabraknie środków na wypłatę emerytur.

Licznik Balcerowicza pokazuje pieniądze, których pozbawieni zostaną w przyszłości nasze dzieci i wnuki. Mech pokazuje pieniądze, których możemy zostać pozbawieni my sami.
Stąd naszą największą potrzebą jest zreformowanie polskich finansów publicznych pod kątem przyszłej „wydolności podatkowej” społeczeństwa. Potrzebne są nie tylko cięcia bieżących wydatków, aby przynajmniej nie powiększać długu już zaksięgowanego, ale też umiejętnie inwestować to, co jeszcze mamy. Według Mecha powinny to być w długiej perspektywie czasowej trzy dziedziny: przyrost naturalny, miejsca pracy w Polsce, rozszerzenie „bazy podatkowej”.

Rząd Tuska nie ma w tym osiągnięć. Dokonywane już cięcia wydatków bieżących są chaotyczne i generalnie nietrafione, a zapowiedzi następnych budzą wątpliwości i sprzeciw, jak choćby wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat, gdy już dla 50-latków brakuje pracy. Drugi przykład to reforma edukacyjna. Posłanie do pierwszej klasy sześciolatków miało uzasadnienie ekonomiczne – dzieci po latach edukacji wchodziłyby w wiek produkcyjny o rok wcześniej niż do tej pory. Cóż z tego, jeśli rząd pod naciskiem zdesperowanych rodziców reformę wstrzymał, a pojawiły się już pogłoski, że za rok się z niej wycofa.

Druga kwestia to na co – oprócz wydatków bieżących – należy przeznaczać pieniądze z budżetu, aby w przyszłości zwiększyć wpływy z podatków. Odpowiedź jest trywialnie prosta. Musimy starać się o coraz więcej dzieci. Jeśli nie urodzą się one w ciągu najbliższych kilku lat, to za kolejne 30 lat będziemy narodem zaledwie 20-milionowym, w podeszłym wieku, z wielką przewagą emerytów nad ludźmi w wieku produkcyjnym. Czym to grozi? Głodowymi emeryturami dla obecnych dwudziesto- i trzydziestolatków. Czy ktoś w Polsce o tym myśli? Na pewno nie rząd Donalda Tuska. Rząd ten nadal czaruje naród mirażami Polski jako „zielonej wyspy” omijanej przez wzburzone fale światowego kryzysu finansowego. Mech twierdzi jednak, że jeśli dobrze policzyć jesteśmy dziś bardzo blisko chylącym się ku upadkowi Włochom i zbankrutowanej Grecji.

Ktoś przypomniał starą anegdotę, jak zapobiegliwy ojciec tłumaczył synowi, dlaczego w życiu pieniądze to nie wszystko. Tak, powiada ojciec, pieniądze to nie wszystko, bo trzeba mieć jeszcze złoto, nieruchomości, papiery wartościowe.

A co począć, gdy Polakom tego wszystkiego brak? Mogliby mieć przynajmniej dużo dzieci. Ale polskie państwo na dzieci absolutnie nie stać.

Władysław Tyrański

 

drewniane okna pasywne i energooszczędne

panele elewacyjne

13 grudnia, stan wojenny w małopolsce i świętokrzyskim