Władysław Tyrański
Świat staje na głowie. Oto Zofia Romaszewska, legenda przedsierpniowej i
posierpniowej opozycji w PRL, znowu objęła przewodnictwo komisji interwencji,
zupełnie tak samo jak 35 lat temu, kiedy kierowała wraz z mężem Biurem
Interwencyjnym Komitetu Obrony Robotników, a potem, w drugiej połowie lat 80.,
Komisją Interwencji i Praworządności NSZZ „Solidarność”. Zofia i Zbigniew
Romaszewscy byli gośćmi krakowskiego Klubu Wtorkowego (wtorek 15 lutego 2012, „Imbir”,
ul. św. Tomasza 35), gdzie opowiadali o przestrzeganiu praw człowieka w
dzisiejszej Polsce.
Uściślić należy,
że Zofia Romaszewska kieruje od paru tygodni Komisją Interwencji i Monitoringu
powołaną przez Prawo i Sprawiedliwość w Warszawie. Nazwa komisji w oczywisty
sposób nawiązuje do nazwy używanej przez podziemną „S” z tą różnicą, że „praworządność”
w dawnej nazwie zastąpił „monitoring” w nowej. Romaszewska akcentuje tę subtelną
różnicę, by nie dać sobie przypiąć łatki pisowskiego oszołoma, co spotyka
każdego, kto zamierza krytykować obecną „młodą polską demokrację”, dostrzegając
wyraźne podobieństwa między tym ustrojem, a „centralizmem demokratycznym”,
którym raczyła nas Polska Rzeczpospolita Ludowa. Nie ma też pełnego odwzorowania
w innych kwestiach: PiS nie jest, jak kiedyś Solidarność, wielkim ruchem
społecznym, lecz regularną partią polityczną z wszystkimi jej minusami, działa
jawnie, a nie w podziemiu, jak Solidarność w PRL, a za krytykę teraźniejszej „przewodniej
siły narodu”, tj. Platformy Obywatelskiej, nie idzie się do „internatu”, jak w
czasach Solidarności za krytykę Polskiej Zjednoczonej. Chociaż z tym ostatnim,
diabli wiedzą, już za chwilę może być różnie.
To, że w nazwie
komisji mamy monitoring, a nie praworządność, wskazuje, że oprócz zalewu
ohydnej angielszczyzny, którą dławi się współczesna polszczyzna, nie dochodzi
jeszcze do łamania przez polskie państwo praw człowieka na skalę znaną z epoki
realnego socjalizmu. Ale jeżeli trzeba w tej dziedzinie interweniować, dowodzi
to, że przekroczenie granicy, poza którą monitoring już nie wystarczy, jest
niepokojąco bliskie. Podobnie było w Radomiu po czerwcu 1976 roku. Ludzie,
którzy potem powołali KOR i jego Biuro Interwencji, najpierw „tylko” obserwowali
procesy radomskich „chuliganów” oskarżonych o „uliczne burdy”, by trochę później
nieść im pomoc w imię elementarnej sprawiedliwości gwałconej ostentacyjnie przez
komunistyczny reżim.
Teraz tak samo
realnie zaczyna zagrażać nam reżim demokratyczny. Mała pociecha w tym, że na
całym świecie nowoczesne demokracje coraz bardziej cisną swoich poddanych. Mówił
o tym Zbigniew Romaszewski. „W Europie i poza nią – dowodzi – rozplenia się
horrendalny pomysł, aby całą rzeczywistość unormować prawem stanowionym”. Stąd
zalew przepisów produkowanych masowo dla każdej dziedziny życia. Celuje w tym
Unia Europejska. Jedne przepisy normują coś chorobliwie drobiazgowo, inne są
zbyt ogólnikowe, jeszcze inne martwe. Tylko w Polsce uchwalono w ostatnich
czterech latach 1350 ustaw opublikowanych na dwudziestu tysiącach stron
Dziennika Ustaw. Normalny człowiek przestaje całe to prawo rozumieć. Nad
wszystkim zaś czuwa kasta prawnicza, czerpiąc z tego olbrzymie profity.
Na drugim
biegunie triumfy święci prawniczy nihilizm. Sankcjonuje on dziki indywidualizm,
nieograniczone prawo do wyjęcia jednostki spod jakiegokolwiek prawa, a zwłaszcza
prawa zwyczajowego. Nie zezwala się na istnienie żadnych ograniczeń krępujących
jednostkę, a sankcja obowiązującej powszechnie normy prawnej nadawana jest
oczywistym wynaturzeniom. Chodzi o to, żeby zburzyć „stare” czymkolwiek by ono
było.
A „nowe” objawia
się nam jako tzw. poprawność polityczna – wedle zasady nikogo nie potępiać,
nikogo nie oceniać, unikać wszelkiej jednoznaczności. A tak naprawdę to jeden ze
sposobów zapanowania mniejszości nad większością. Służy temu prawo, które w imię
tolerancji zamyka usta całemu społeczeństwu, by chronić interesu garstki. Nie
można zatem zdemaskować pedofila, bo jest on równy każdemu z nas, a ujawnienie
jego skłonności mogłoby pozbawić go szansy na pełną samorealizację. Z tego
samego powodu nie można zdemaskować byłego agenta lub SB-eka. Wkrótce
dziennikarz będzie zapewne miał obowiązek zapytać osobę, o której zamierza
napisać źle, czy ta się na to zgadza, bo tylko pod tym warunkiem możliwa będzie
publikacja.
Pytano
Romaszewskiego, jak temu zaradzić. Odpowiada, że wobec tak głębokiego kryzysu
polskiego państwa niezbędne są zmiany konstytucyjne. Do tego momentu należałoby
jednak przyjąć „ustawy organiczne”, np. dziesięć podstawowych ustaw z założenia
niezmienialnych (podatki, ordynacja wyborcza itp.), czyli wymagających do
nowelizacji 75-procentowej większości w Sejmie. Drugi krok to odpolitycznienie
Trybunału Konstytucyjnego przez ograniczenie jego werdyktów do aspektów czysto
prawnych i przyjmowanie tych werdyktów kwalifikowaną większością składu
orzekającego. Po trzecie zaś, należy na wzór amerykański zastąpić mianowanie
sędziów ich wyborem, czyli zlikwidować obecny system sądownictwa, nad którym nie
ma teraz żadnej kontroli społecznej, a który podlega jedynie wewnętrznej
kontroli dyscyplinarnej samych sędziów. Zmiany tego rodzaju – uzasadniał
Romaszewski – zapobiegną dalszemu ogłupianiu Polaków, hodowaniu zbiorowości
jednostek, które zamiast współistnieć w społeczeństwie, mają żyć same dla siebie.
Wtórowała mu
żona. Jej zdaniem awantura o umowę ACTA pokazała, że od polityki uciec nie można,
bo ingerować w nią musieli ludzie programowo nią niezainteresowani. Tym bardziej
ludzie uświadomieni powinni budować duże ugrupowanie opozycyjne, żeby patrzeć
władzy na ręce, bo wówczas, mimo wszystko, zachowuje się ona trochę inaczej.
Pokazują to pierwsze działania komisji interwencji PiS. „Trzeba interesować się
innymi – mówi z przekonaniem Zofia Romaszewska – żeby nie dać się do końca
ogłupić obecnej propagandzie”. |