Wałęsa spacyfikował „Solidarność” i Polskę

Klub Wtorkowy, 15 listopada 2011. Spotkanie z Andrzejem Rozpłochowskim

 

Ze swoją nowo wydaną książką, wspomnieniami z lat 1980-81, przyjechał do krakowskiego Klubu Wtorkowego (wtorek, 15 listopada 2011) Andrzej Rozpłochowski, przywódca „Solidarności” śląsko-dąbrowskiej sprzed 30 lat. Spotkanie z nim poświęcone było zatem odświeżeniu pamięci o tamtych, wydaje się, zamierzchłych już latach, gdy w tak zwanej Polsce pojałtańskiej, oddanej po wojnie przez Zachód Sowietom, zaczęliśmy się czuć trochę jak u siebie.

Polskie odświeżanie pamięci o „Solidarności” grozi dzisiaj jednak popadnięciem w rozpamiętywanie kolejnej narodowej klęski, dokładnie tak jak po powstaniu listopadowym czy powstaniu styczniowym. Mając tego świadomość, Andrzej Rozpłochowski i tak nie uniknął tej pułapki. Jego zwierzenia, chwilami bardzo osobiste, potwierdzają jednak to, co mówią nam od jakiegoś czasu historycy, zwłaszcza tak zwani „historycy IPN-owscy”.

Rozpołochowski w sierpniu 1980 roku stanął na czele Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Huty Katowice, który reprezentował 1200 zakładów pracy i milion ludzi w nich zatrudnionych. Jak przypomina teraz, był to jedyny MKZ, który od początku i konsekwentnie postulował powołanie do życia nowego związku zawodowego w formule ogólnokrajowej, a nie federacji regionów. W końcu do tego doszło, ale po drodze trzeba było przezwyciężyć wiele przeszkód, a wśród nich największą – opór Lecha Wałęsy. Wbrew dzisiejszemu, potocznemu przekonaniu, Wałęsa – jak twierdzi Rozpłochowski – nie był po Sierpniu zwolennikiem powołania nowego związku w formule ogólnokrajowej, czego nie chciała też ówczesna władza. Dlaczego? Bo związek o zasięgu regionalnym łatwiej rozbić, co rządzący Polską komuniści mieli na uwadze od momentu, kiedy zmuszeni masowymi strajkami zgodzili się na powstanie niezależnego od władzy ruch związkowego.

„Wałęsa – powiedział Rozpłochowski – od początku występował w roli głównego hamulcowego”. A najbardziej po „wydarzeniach bydgoskich” z marca 1981 roku, gdy po pobiciu przez „siły porządkowe” w sali bydgoskiego ratusza czołowych działaczy „S” (m.in. Jana Rulewskiego) Wałęsa dążył wszystkimi siłami do niedawania przez „Solidarność” odporu władzy. I swoje osiągnął, a Rozpłochowskiemu domagającemu się natychmiastowego zwołania Komisji Krajowej „S”, której był członkiem, odpowiedział metaforycznie: „Postawię ci szubienicę, a mnie tron…”. W nawiązaniu do owej odpowiedzi nowo wydana książka Rozpłochowskiego ma tytuł „Postawię ci szubienicę”.

Jak zgodnie przyznali uczestnicy spotkania pamiętający te wydarzenia Wałęsa spacyfikował wtedy skutecznie „Solidarność” i Polskę. „A siła Związku była wtedy największa – przypomniał Mieczysław Gil, wówczas przewodniczący Komisji Robotniczej Hutników w Hucie Lenina – potem powietrze zaczęło z „Solidarności” uchodzić, aż przyszedł 13 grudnia 81”.

Krzysztof Bzdyl, znany działacz Konfederacji Polski Niepodległej pytał przy tej okazji, dlaczego „Solidarność” w grudniu nie zwyciężyła. Dlaczego nie podjęto żadnych przygotowań do odparcia ataku komuny, który był nieunikniony. Wiedzieli przecież o tym wszyscy zaangażowani w „S”. Mimo to z Regionu Małopolska płynęły zapewnienia, że odpowiednie przygotowania poczyniono, a wątpiący w to – jak Bzdyl – są przewrażliwieni.

Trzeba powiedzieć, bez wchodzenia w poetykę sławetnych już wypowiedzi Wałesy, że jego złowróżbna przepowiednia w odniesieniu do Rozpłochowskiego wypełniła się. „Solidarność” wyniosła Wałęsę na tron prezydenta III RP, a Rozpłochowski z biegiem lat z czołowego działacza „Solidarności” stał się nikim. Najpierw przez KOR-owców i wałesowców związanych z Komisją Krajową „S” został uznany za „nawiedzonego”, m.in. z powodu domagania się od Komisji zorganizowania w kwietniu 1981 roku ogólnopolskiej akcji pamięci o zbrodni katyńskiej. Po 13 grudnia 1981 został internowany, a następnie uwięziony pod zarzutem uczestniczenia w spisku mającym na celu obalenie siłą władz PRL, za co groziła kara od 10 lat więzienia do kary śmierci włącznie. Narzeczona Rozpłochowskiego internowana została, jak napisano w uzasadnieniu decyzji o jej internowaniu, na podstawie tego, że była jego znajomą. W 1984 roku wyszedł z więzienia na mocy amnestii ogłoszonej przez Jaruzelskiego. Działał w podziemiu, ale w końcu w 1988 roku dał się namówić władzy na tzw. bilet w jedną stronę, czyli na emigrację do USA, bo specjalistycznego leczenia zagranicznego wymagała jego ciężko chora żona. Kilka lat temu odebrał telefon z Polski. Znajoma z dawnych lat poinformowała go, że z IPN-owskich teczek wynika, że jego narzeczona, a teraz żona, dla ratowania której zdecydował się na emigrację, została w 1982 roku zwerbowana przez Służbę Bezpieczeństwa do współpracy jako TW „Marta”. Żona po usłyszeniu tej wiadomości przyznała się, a on przypłacił to zawałem serca.

Po 22 latach emigracji, przed rokiem, Rozpłochowski wrócił do Polski. Ma obywatelstwo amerykańskie. I opowiada swoje solidarnościowe życie w książce, która jest – jak zapowiada – pierwszą z kilku zaplanowanych. Chce w nich opisać fenomen polskiej „Solidarności”, podać nieznane dotąd albo przemilczane fakty z jej historii tworzonej również przez niego. „To były czasy – mówi z przejęciem – kiedy grały nam serca i umysły, a Wałęsa straszył mnie szubienicą”. Powtarza, że wtedy w Polaków wstąpił Duch, o co modlił się Jan Paweł II na Placu Zwycięstwa w Warszawie w 1979 roku, tuż przed polityczną eksplozją, która dała początek temu, co nazwano potem ruchem społecznym „Solidarność”.

Ruch ten odmienił rzesze Polaków i jak z Rozpłochowskiego, przed Sierpniem zwykłego „robola”, maszynisty lokomotyw spalinowych w Hucie Katowice, uczynił z nich obywateli równie odmienionego kraju. Dał im niesłychaną odwagę, także cywilną. Rozpłochowskiemu została ona do dziś. Bez zahamowań mówi publicznie o swojej żonie, byłej agentce SB, której wybaczył tę zdradę najwyższych dla niego wartości. W tej delikatnej materii idzie jeszcze dalej. Wydał oświadczenie, w którym potwierdza, iż jego ojciec Edward był przez kilka lat po wojnie chorążym w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku. Tę prawdziwą, jak widać dzisiaj wiadomość, SB rozpowszechniała bezskutecznie na Śląsku po Sierpniu w produkowanych przez siebie ulotkach. „Co mój ojciec zrobił złego po wojnie – powiedział Rozpłochowski – ja naprawiałem od sierpnia 1980 roku”. Teraz stanął na czele obywatelskiego komitetu obchodów 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce i zapowiedział planowaną na grudzień uroczystość pod kopalnią „Wujek”.

Dzisiaj z solidarnościowego uniesienia nie zostało wiele. Ale i tak trzeba o nim pamiętać, byle nie rozpamiętywać.

Władysław Tyrański

 
Więcej artykułów…


drewniane okna pasywne i energooszczędne

panele elewacyjne

13 grudnia, stan wojenny w małopolsce i świętokrzyskim